Monday, February 19, 2024

Według raportu ONZ w Haiti w 2023 od przemocy zginęło 4789 osób. Sytuacja w kraju jest niestabilna, a stolicą rządzi około 200 miejscowych gangów. Bezpiecznie poruszać się po mieście można tylko w towarzystwie lokalnego przewodnika. W styczniu 2024 kiedy powstawał ten tekst w kraju nie pozostały już żadne zagraniczne media.



TUTAJ JEST HAITI



Siedzą na skrzyniach, we trzech, po środku getta. Upał daje się we znaki, do tego trzeba się bezustannie odpędzać od much. Jeden z chłopaków ma koszulę w kwiaty, jest pogrążony w zadumie. Drugi ma oczy skośne, rysy jak z Polinezji. Ten jest skory do żartów, stroi grymasy do przechodzących dziewczyn, one przewracają oczami. Trzeci z nich jest milczący, skoncentrowany, bezemocjonalny. Rozgląda się, nasłuchuje. Gdyby któryś z tych trzech chłopaków wyszedł z getta i trafił w ręce Bwa Kale, zostałby spalony żywcem. Egzekucji dokonano by za dnia, przed posterunkiem policji, bo tak w Port au Prince postępuje się z członkami gangów. 


Ma oliwkową koszulę, resztkę włosów, rozbiegane oczy, spracowane dłonie. „W Port au Prince pracuję od szesnastu lat. Wszystko już widziałem. Wszystko. Na wspomnienie trzęsienia ziemi mam ciarki. Moja rodzina wróciła do Irlandii, do Galway. Wyjechali po tym jak jednego dnia przez kilka godzin śledził nas człowiek na motocyklu. Wyjechali bo bali się porwania. Każdy tutaj boi się porwania.”


Ludzie którzy tu ze mną byli, dziennikarze, widzieli wiele. Ale jeden z nich widział piekło. Byliśmy na skraju dzielnicy, skupieni, skoncentrowani na wydostaniu się, kiedy ulicę zablokowało około dwudziestu motocykli. Na każdym z nich siedział mężczyzna z bronią. Na teren getta powoli wjechał czarny samochód. Z samochodu bez słowa wyszedł dobrze ubrany mężczyzna. Mężczyzna miał lufę przystawioną do skroni. Widzieliśmy coś czego się nie powinno widzieć. Czego naprawdę nigdy się nie powinno widzieć. Widzieliśmy coś z czym nie wyjeżdża się poza granicę getta. Widzisz, miałem wtedy samochód którego klakson nie działał. Ja zwykle się nie denerwuję, widzisz mieszkam w Port au Prince od dziecka. Ale wtedy tak, wtedy byłem zdenerwowany. Wtedy myślałem tylko o jednym „jak?". Tylko to jedno „jak?" kołatało mi się w głowie. „Jak się stąd wydostać?". I wiesz co zrobiłem? Nacisnąłem ten klakson. I ten klakson zadziałał ten jeden, jedyny raz i motocykle powoli się rozstąpiły, a ja powoli wyjechałem. I potem nie zadziałał już nigdy, już ani razu więcej.  A potem jadąc dalej widziałem w lusterku ludzi jadących za mną, ulica za ulicą, zakręt za zakrętem. Ale przestali, zniknęli gdzieś w oddali. Nie wiem dlaczego. Nie wiem jak to się stało.


Czarny samochód podjeżdża pod dom, dom się rozpada, tak jak wszystko wokół. Ale mimo tego rozpadu coś się tu dzieje jest jakiś ruch i jakieś życie. I zanim ktoś z tego samochodu wysiądzie przebiega przed nami trójka dzieci poganiając patykami plastikowe kółka. I jeszcze zanim drzwi się otworzą przeleci biały karaibski ptak. I robi się ciszej, a chłopaki już nie żartują. A dziewczyna która przechodziła ulicą stoi w cieniu, przed fasadą na wpół rozsypanego domu i rzuca spojrzenia to na nas to na samochód. 


„Ey Blanc!". Tak wołają kiedy się przechodzi i patrzą albo ze zdziwieniem, albo z ciekawością, a potem znikają, giną w tłumie, zapadają się w oddalenie, w gęstwinie straganów, kramów bo całe miasto to wielkie targowisko, każdy sprzedaje to co ma, marchew, cebulę, pomidory, plantany, kolczoch, groszek gołębi pwa kongo, sułtański turban, owoce flaszowca albo jabłko cukrowe, granat, limę, hibiskus, nerkowce, żywe kozy lub indyki. Nie ma przestrzeni publicznej i prywatnej, wszystko jest częścią wielkiego punktu wymiany i są nawet malunki naiwnych malarzy, okazja dla turystów - ale tu nie ma turystów, hotele wietrzeją puste, z basenów spuszczono wodę a dzikie drzewa mangowe rosną na dziedzińcach. 


Trzy dni nie słyszałem strzałów. Tak, ja cztery dni nie słyszałem strzałów, teraz jest okres świąteczny, jest spokojnie. Jest spokojnie, bo gangi się barykadują, boją się ludzi, boją się policji, boją się Stanów Zjednoczonych które chcą tu wprowadzić żołnierzy. Ale żołnierze już byli w 1915 i potem znowu w 1994 i teraz chcą przyjść znowu. Niech przyjdą, mówią ludzie, a nuż pomogą, bo tu już nie ma innego rozwiązania, nie ma recepty dla tego miasta. Ale Stany chcą pieniądze za porządek, najpierw x. Ale x to za mało, za to możemy posprzątać lotnisko i pałac prezydencki. Niech będzie 2x. Ale chodzą słuchy że może znajdzie się 4x. Więc trzeba przełożyć termin, jeszcze poczekać. A miasto wciąż żyje zawieszone i czeka, jakby się zamyśliło nad sensem swojego istnienia.


Żeby wjechać do getta trzeba zapłacić przy bramie. Sean kiedy chce się poruszać po getcie kupuje paczkę papierosów. I najpierw podsunie papierosa tu, zaraz podetknie tam, aż w końcu sami podchodzą, witają się, pierzcha podejrzliwość, zaczynają się żarty, słychać śmiech. Ale w dłoniach nadal mocno trzymają ciężkie, błyszczące w słońcu, wypolerowane karabiny. Bo chociaż teraz można wjechać, to może się przecież okazać, że wyjazd nie będzie łatwy. Bo może trzeba będzie poczekać aż skończą strzelać. Bo tutaj teraz trwa wojna, my przeciwko nim. 


Czy on się modli? On nie. Ale dzwonią do niego, proszą, żeby umówił ich z Oungan’em. Prosi się zwykle o dwie rzeczy. Pierwsza jest prostsza, szczęście. Można odprawić modlitwę w tej intencji. Druga jest bardziej skomplikowana. Druga rzecz to zemsta. O tym się już tak otwarcie nie mówi, te sprawy są tutaj bardziej ukryte, zachowane w milczeniu. 


On, lokalny szef ochrony. Był w Legii cudzoziemskiej. Był w Gujanie, w Mali, w Kongu. Jest z dolnego Śląska. Teraz pracuje tutaj. Chce wrócić. Wpadł w rutynę. Każdy dzień –  przejechać stąd dotąd, skontrolować, czy silnik wyłączony, czy nie przyspieszają. Nie, nadal stoją na parkingu. A to jest ważna osobistość, zamorska. Powinno być dobrze. On mówi, że woli tę sytuację. Woli bo jak jest więcej napięcia to ma wolną rękę. Może postępować tak jak uważa. Nie musi czekać na rozkaz, na pozwolenie. Był w Legii tam jest dyscyplina. Tam nie ma życia bez dyscypliny. Zanim dostanie się broń do ręki ma się odciski od używania miotły. Wie co to znaczy wykonywać rozkazy. Ale tu to co innego. Jeśli ma dojść do porwania, to woli działać według własnej oceny, zgodnie z własnym rozsądkiem. Bo on wie jedno. Albo uciekną, albo znajdą drogę ucieczki, albo będzie walka – a tutaj się walczy na śmierć i życie. 


Tak, mój kolega który teraz jest w Stanach. Zapłacił 40 tysięcy za swoją wolność. 40 tysięcy dolarów. To jest bardzo dużo pieniędzy. Tutaj nie zarabia się dużo. Jest drogo, to prawda, bardzo drogo. Ale nikt tutaj nic nie zarabia. Kurs gourdes, znasz kurs gourdes? 500 gourdes to 3 dolary. Inaczej było kiedyś, ja pamiętam Baby Doca. Wszyscy się bali Tonton Macoute, tak, ale można było wyjść z domu. Wtedy było 15 gourdes za 3 dolary. I jak mam zapłacić 40 tysięcy za swoją wolność? Bo te porwania, one nie są zawsze planowane. Czasami się po prostu zdarzy, może się zdarzyć, że zostaniesz porwany. Bo na szybko się potrzebuje pieniędzy. I wtedy rodzina musi się zrzucić, musi znaleźć te pieniądze dla ciebie, albo będziesz miał problem, duży problem.


Mężczyzna wychodzi z samochodu, jest krępy ale dobrze ubrany, ostrzyżony. Niewysoki. Badawcze spojrzenie, nic w nim apodyktycznego na pierwszy rzut oka, raczej coś budzącego sympatię. Ktoś otwiera drzwi, ktoś podchodzi, podaje rękę. Spojrzenie nie pada na nas, chociaż to my tu jesteśmy obcy, ale to jest wiadome, do tego nie trzeba przywiązywać uwagi, najpierw należy się przywitać ze swoimi. I zanim podejdzie do nas podchodzi do niego młoda dziewczyna i powoli, delikatnie, smaruje mu ręce kremem. A jego oczy trzymają się ziemi jakby zawstydzone, a krok wcale nie jest sztywny, wcale nie jest żołnierski. Ale jest wokół niego aura, jakby opisywała go lepiej reakcja jego otoczenia. I kiedy zbliża się do nas czuć zapach dobrych perfum, podajemy sobie ręce, idziemy porozmawiać. 


Przed byłym pałacem prezydenckim płonie sterta śmieci. Pałac jest zrujnowany przez trzęsienie ziemi. Ten teren teraz należy do policji, więc możemy śmiało jechać. Nie wolno się nigdzie zbyt długo zatrzymać, ale można jechać dalej, może się trafi na kontrolę, może na jakiś posterunek, nigdy nie wiadomo. Tutaj leży sterta opon. Tymi oponami Bwa Kale blokowali ulicę. Tutaj był punkt kontrolny, teraz nie ma, uspokoiło się. A tu jest komisariat policji, tak to przed tym komisariatem.


W dobrych czasach chodziło się na plażę. W dobrych czasach w dzień niepodległości wychodziło się na ulicę. W dobrych czasach przyjeżdżały gwiazdy z zagranicy, przyjeżdżali muzycy, aktorzy, pisarze.


Domy zdają nie mieścić się już w ulicach, wypełzają na podmokłe zbocza które nie nadają się pod budowę. I na tych zboczach stoją, pobudowane jeden na drugim, bez ładu, bez planu. I jeśli to się nazywa wioska, i prowansalska wioska nazywa się też tym samym słowem to jest coś nie tak, jest jakiś brak w języku. A ci ludzie nie przyszli tu bez powodu, to są banici. Wygnani z własnych domów przez trzęsienie ziemi, przez walkę gangów. To słowo gang także nie oddaje sedna sprawy. Bo gang to brzmi jak coś podziemnego, działającego zza kulis. Tutaj nie ma żadnych kulis. Tu jest dzielnica, na przykład delmas 6, i jeśli rodzisz się na terenie delmas 6 to jesteś członkiem rodziny G9.  


Przy bramie wjazdowej granatowa tabliczka obwieszcza nazwę strefy. Trzeba zmniejszyć prędkość, upewnić się, że wiedzą, że nadjeżdżamy. Ich się wcześniej nie widzi, dopiero po wjeździe, z bronią w ręku, ale wcześniej nie. Wcześniej są sylwetki w cieniu, handlarze, dzieci przycupnięte pod ścianą. Kiedy się wie, zna twarze wtedy jest łatwiej. Ale trzeba zachować ostrożność. Muszą wiedzieć, że nadjeżdżamy, muszą się nam przyjrzeć, potwierdzić, zweryfikować.


A ile jest pięknych rzeczy w tym kraju. Jak się to wszystko stara przebić przez ten nieład, przez to niezrozumienie, przez te złe skojarzenia. Gdzie taka bujna roślinność, gdzie takie plaże, gdzie taki śpiewny język, gdzie taka religijność bez żadnych manifestów, żywa, wymowna, jak gdyby trzymająca cały naród w hipnotycznej sugestii. I pośród tej niedoli i pozornego obłędu jaka organizacja. Przecież wystarczy zadzwonić tu, przejechać tędy. Wtedy będzie dobrze. Ten wie, ten może dostarczyć to, ten zorganizować spotkanie z tym. Jak to działa, gdzie to jest napisane? Śmiech, ey Blanc.


Rozmawiamy. Wiele ludzi zmieniało jego słowa, ma dość. Tutaj jest basen, bo chciał pokazać swoim, że te prywatne baseny w bogatych rezydencjach nie znaczą nic. Bo patrzcie tutaj i my możemy zbudować basen. I rzeczywiście po środku getta, gdzie pył unosi się nad jałowymi drogami, z budynków odpada tynk, a w dłoniach  członkowie gangu zaciskają nerwowo broń, jest basen i to nie byle jaki, zdobny, z mozaikami na brzegach, obudowany kafelkami, a dookoła wygrodzony murem, tak, że wczesnym popołudniem przestrzeń jest całkiem dobrze ocieniona. Cherizier patrzy nieufnie, mówi, że nie możemy tego pokazać, bo mają teraz problem z algami. Takim obrazem nie można się prezentować światu. A jednak to właśnie ten basen, pełen alg pośrodku getta i ten przywódca, patrzący ze swoim ukrywanym smutkiem utraconego powstania.


W 2022 roku zginął prezydent. Dlaczego zginął prezydent? Czego nie chciał zrobić? Z kim współpracował. Odpowiedzi są różne. Pojawiają się minerały, ropa, zagraniczna interwencja, wewnętrzne konflikty, konstytucja. Odpowiedzi jest wiele, zbyt wiele. Grunt jest niepewny, grząski, można w nim łatwo utknąć. Słońce piecze ulice. Kurczak przywiązany do bagażnika motocykla. Basen, wystawny basen, zielony od glonów, prawie szmaragdowy, pośrodku getta. I ten jakby zbywający to wszystko człowiek, z lekkim uśmiechem, jakby zbyt skromny, stropiony. Pierwsze co rzuca się w oczy w mieście to dym. Gdzie się nie spojrzy zawsze coś płonie. Śmieci? Opony? Chaty? Ciężko zdeterminować. Ey, Blanc. Chodź tutaj. Spójrz na moje mango, zebrane przeze mnie. Tak z mgły i niejasności wyłania się twarz Haiti. Wyłania się powoli, niepewnie, nieśmiało. I jeszcze dziewczyna niosąca kosz z owocami na głowie. Nawet w Haiti nie każdy potrafi to zrobić, tylko niektórzy. I ta dziewczyna która rzuca ukradkowe spojrzenie, i ranna rosa, rosa na liściach drzew granatu.


Jeszcze zanim postanowiłem udać się do kraju słyszałem naziwsko, tu i tam. Mój pierwszy ‚‚łącznik” spytał mnie najpierw, czy chcę wejść rzeczywiście w sam środek, dotrzeć do sedna? Jest człowiek, nazywa się  Jimmy Cherizier, były policjant. Ciężko do niego się dostać, bo on tam teraz siedzi  zamknięty, zabarykadowany, z własnymi ludźmi. Ale znam kogoś, spróbuję. Czekam. Nic z tego. To nie jest dobry czas, kiedyś się dało, teraz nie. Tam zaraz wejdą Stany, oni są rozjuszeni. Tam się teraz lepiej nie pokazywać. ‚‚Jeśli przyjdziecie walczyć z nami, my będziemy walczyć, do ostatniej kropli krwi" woła Cherizier z przerywanego nagrania. To ich kraj, ich ziemia, ich problemy.


Na targu leży głową cielęcia, obgryziona przez muchy. Leżą kawałki polędwicy, ale nikt nie chce ich kupić, nie ma komu zapłacić, sprzedawcy prażą się w słońcu, gnuśnieją, nieruchomieją w nerwach, w apatii. Pod ścianą marketu trzech starszych czarnych gra w Mankala. Pionki trzaskają, podskakują. Gdyby coś złego działo się w okolicy panowie by zniknęli. To dobry znak, panowie grający w Mankala.


Chciał tutaj zrobić rewolucje jak w 1791. Tyle że tutaj nie ma ludzi do rewolucji. Za pierwszym razem zawiązał się spisek i odbyła się ceremonia Bois Caïman, kapłani skryci w gęstym lesie wykąpali się we krwi świni, to pobudziło krew ludzi do buntu, krew w nich zawrzała, ruszyli masą na swoich panów, rozerwali ich na strzępy. A potem przyszło jarzmo które ochłodziło powiew wolności, jarzmo złota, francuski dług 150 milionów franków, spłacany aż do początku dwudziestego wieku. A potem przyszedł Duvalier i jego Tonton Macoute i ludzie bali się mówić głośno, ale dało się  przynajmniej wyjść w sobotę na tańce, na plażę, do sąsiada. 


Świetnie gra brak zainteresowania, ale coś się w nim rusza kiedy zaczyna mówić o dzieciach. Mówi że sam wychował się w nędzy. Dwa dni pod rząd bez jedzenia nie były rzadkością. Teraz jest plan żeby zbudować tu sierocińce, bo tu jest masa dzieci zagubionych, bez rodziców. Czasami te dzieci są zdrowe, a czasami chorują. Czasami uda im się wyżebrać gourdes, a czasami zostają z niczym. Tu w getcie czuć organizacje, czuć rękę patrona. Ale miasto jest wielkie, wielkie i nie wybacza. On ma na twarzy kilkudniowy zarost, porozmawiać przyjechał prosto z frontu. Zdjęć nie wolno robić jego żołnierzom. Twarz żołnierza to jest rzecz nietykalna. Czy już skończyliśmy? Możemy wrócić pod jego dom, tam nam jeszcze coś powie. Jacques, woła, zabierz ich z powrotem. Chłopak na motocyklu podjeżdża, wsiadamy, jedziemy przez wąskie gardła ulic.


Kiedy spada tropikalny deszcz to jest problem, bo wąwozem płynie woda i nie da się zejść do miasta. Na co dzień da się przejść, ale dookoła jest pełno śmieci. Te śmieci gniją w słońcu, albo płoną. Jeśli będzie za dużo błota to domy mogą się zapaść. Zbudowali tu schody, to znaczy skrzyknęli ludzi, ludzie zebrali się i razem stawiali stopień po stopniu. Niektórym zapłacili, ale dla wszystkich nie było pieniędzy. Ale ludzie chętnie budują bo te schody są dla nich, żeby się dało wejść i sprzedać jaja albo owoce, nie ślizgać się. To jest jakiś fragment stabilności te schody, strome, ale pewne, solidne.


Próbowaliśmy od dwóch dni, ale się nie da. Cherizier jest na froncie, walczy. Jest pewien człowiek który jest ambasadorem pomiędzy gangami. I ten człowiek mówi, że tego się teraz nie da zrobić, kiedy indziej, teraz są tarcia, ciągłe wrzenie. A ja się tego dowiaduje w samochodzie, w upale, o poranku. I mówię tylko ‚‚szkoda." Sean patrzy na mnie jeszcze przez chwilę. „Szkoda" odpowiada. Patrzy przez okno, na ulicę, może na stragan z wisiorkami, może na zdezelowane auto migające za bramą. I sięga do kieszeni, włącza telefon i szuka jakiegoś nazwiska. I widzę imię, to imię które słychać wszędzie, od dawna. Po jego twarzy widzę, że próba jest bezcelowa. Telefon przy uchu, spuszczony wzrok, cisza. I nagle błysk, poruszenie, sylwetka się prostuje, z telefonu słychać niewyraźny głos. „Babakyou, koute”.


Sean wychowywał się w sierocińcu. Spokojny, pewny, pełen pokory, gdy trzeba poważny, gdy trzeba potrafi zganić. Chcemy coś zjeść, ale wszędzie mają tylko Pica Pollo. A Pica Pollo to nie jest jedzenie Haitańskie, tylko Dominikańskie. Dlaczego nie możemy tu dostać jedzenia z Haiti? Ma z lekka przekrwione oczy, ciemne karaibskie dredy i pogodny wyraz twarz. Bacznie obserwuje, wie kiedy zwolnić, kiedy przyspieszyć, którędy przejechać, z kim porozmawiać. W jego słowach nie słychać oceny, przyjmuje informacje do siebie, analizuje. Jego dziewczyna jest z Nigerii, ma bujne kręcone loki, senny wygląd, słabo mówi po kreolsku. Mieszkają razem tutaj, w Port au Prince, ona codziennie gotuje, a on się zajmuje tym, żeby zbudować schody w slumsach. Stajemy na jednym parkingu, trzeba wymienić dolary na gourdes. Z tym nie ma problemu, traci się tylko przy odwrotnej transakcji. Można tu płacić wszystkim, co tylko się ma. Ale gourdes są coraz bardziej i bardziej nieporęczne, za obiad płaci się w tysiącach za nocleg w dziesiątkach tysięcy.  


Sprzedawca magicznych naparów przynosi czaszkę, ludzką białą czaszkę i obok niej rozpala świece. Obok kukiełkarz siada na starym kręconym fotelu z wystającymi sprężynami, przygląda się. Napar może służyć miłości, może służyć wzbogaceniu się. Napar może posłużyć do przywrócenia ludzi z grobu. Ale dalej jest już tylko milczenie, tą ścieżką nie chadza się dalej. Na płachcie straganu służącej za ścianę wisi modlitewnik, różaniec, różne stare ryciny. Haitańczycy są według nich samych jedynym ludem który pluje na swój mocz. To przyszło z Dahomeju, z Aszanti, ze starych królestw. Jedyny kraj który ma taki kontakt z korzeniami. Ale Afryka się poddała, a oni walczyli.


Ależ przecież proszą. Proszą o interwencję od dawna. Tylko co z tego? Haiti jest odłożone na później. Gdzieś ktoś wiercił, gdzieś ktoś coś wykupił, ale to jeszcze nie na teraz. Skądś przychodzi broń, ciągły nieprzerwany strumień broni. I jest śmierć i niepokój i strach i słońce i muchy i muzyka i ciągły ruch, miasto jest ciągle zajęte, nie jest opustoszałe, to zdecydowanie nie. Tlą się opony, rdzewieją stare szkielety aut, rzeki butelek, puszek, jakichś tropikalnych roślin, czasem zgubiona koza zaplącze się między motocyklami. Czy dużo tu wypadków? Nie. Pozorny chaos, dla cudzoziemca nieokiełznany, dla Haitańczyka jest chlebem powszednim, on go zna, wie jak się z nim obchodzić, nie sprawia mu on problemu.


Kiedy będziemy u nich będzie lepiej. Oni tam w środku żyją swoją codziennością. Jesteś bezpieczny, bo jesteś z nimi, a front jest teraz daleko, nic nie powinno się zdarzyć. Gorzej jest na ulicy, bo nie wiesz kto jest w około. Poza tym Delmas jest inne. To nie Cité Soleil. W Cité Solei idziesz ulicami pełnymi śmieci. W Delmas są starania, jest jakaś energia która to wszystko składa razem. Nic nie powinno się zdarzyć. Dużo gorzej może być z policjantem, z żołnierzem. Jeśli któryś zabierze paszport, kto wie czy ten paszport się jeszcze zobaczy. A ciężko rozmawia się z żołnierzem na służbie. On może powie, to my zabierzemy go do aresztu, a ty przywieź jego paszport z hotelu. I jak zobaczą paszport, to może wypuszczą. Ale to nic pewnego, bo czy wiadomo kim jest ten człowiek naprawdę?


Ponad dwieście gangów rządzi miastem. Te nazwy brzmią obco, nazwy dzielnic, gangów, ich przywódców: Delmas 6, G9 an fanmi, Jimmy Barbecue Cherizier. Cité Soleil, G-Pep, Ti Gabriel. Croix-de-boquetes, 400 Mawoze, Wilson Joseph. Martissant, Grand Ravine, Ti Lapi. Cabaret, Titanyen, Johnson Andre. Torcelle, Kraze Barye, Vitel'homme Innocent. Village de Dieu, 5 Segond, Manno. Carrefour, Baz Chen mechan, Chen Mechan. Degand, Nan Ti Bwa, Krisla. Bolosse, Baz ri Porcelaine, Ti Chéf. Bez belè, Bel Air, Kenpès.


„I nawet w dzień niepodległości na ulicach nie było nikogo?”Oczywiście, nikogo. Chociaż zaraz jacyś byli. Widziałem, było, może pięćdziesiąt osób. Ale reszta została w domach, z krewnymi, znajomymi. Boją się wyjść. Boją się iść przez ulicę. Czasami, jeśli twój dom znajduje się na terenie działań gangów, trzeba coś umyslić. Zwykle wtedy pięć albo sześć osób ustanawia tam korytarz bezpieczeństwa. Jeśli chcesz dotrzeć do pracy, albo do sklepu, albo gdzieś indziej to musisz wyjść tyłem, wymknąć się ze swojego domu, a potem przejść przez podwórka i domy tych sześciu innych ludzi, żeby dojść do ulicy która jest teraz bezpieczna. Stamtąd zaułkiem możesz przejść na targ, a tam gdzie jest dużo ludzi zawsze jest lepiej.“


Rozglądasz się wokoło, tyle tu rzeczy do naprawy, do uporządkowania. Ale najpierw trzeba się pozbyć strachu. Strach tutaj rządzi, ma pierwszeństwo przed wszystkim. Taksówkarz dobrze pamięta jak każdego dnia w radiu mówili, że umiera policjant. 


Prowadząc wywiad z ounganem kończy mi się miejsce na dysku. Muszę wrócić na parking do samochodu, po dysk zapasowy. Wracam schodząc po zboczu. Na parkingu dzieci grają w piłkę. Wołają coś do mnie, po kreolsku, stawiają mi piłkę przed nogą, strzelam, strzał chybia, odbija się od słupka. 


Cherizier poprawia swoją czarną apaszkę. „Jeśli jakikolwiek niewolnik postawi stopę na Haitańskiej ziemi będzie wolnym człowiekiem. To powiedział Jean Jacques Dessalines. W 1802 przyszli Francuzi na czele z Napoleonem, bo im się to nie spodobało. Wzięliśmy broń do ręki i ich stąd przegnaliśmy. A jeśli teraz znowu przyjdą mieszać się w nasze sprawy, to my nie będziemy się wahać.” Przeciera oczy, jest zmęczony. „Te dzieci, najbardziej szkoda tych dzieci.”


Odprowadzają nas. My wyjeżdżamy, a oni zostają. Nasze pytania się mnożą, a ich cierpliwość, ich głęboka zaduma pozostaje. Patrzą za nami zmęczone oczy. Brama powoli się otwiera, na szeroką duszną ulicę, na skwar i krzątaninę miasta. 


To pewne. Perła Antyli jest na skraju wyczerpania. I to coś w tobie kruszy, coś się w środku rozbija na ten widok. Ale Haitańczycy czują, że przyjdzie ich czas, czują to wszyscy, bez wyjątku. Czują, że to co się dzieje na powierzchni przeminie, a to co w nich tkwi głęboko, nieprzerwanie, pozostanie. Potrzeba czasu, potrzeba uwagi, potrzeba zrozumienia. Haitańczycy to naród pełen refleksji. Ciągle analizują swoją sytuację, szukają przyczyn. Wiedzą, że jeśli z zewnątrz nie nadejdzie pomoc będą musieli walczyć o siebie sami. I gdy się już uporają ze śmieciami, z chaosem, ze swoją własną wściekłością, nadal tam będzie dziewczyna z koszem pełnym mango na głowie, idąca ulicą, pełna godności, pewna i dostojna. A może po drugiej stronie ulicy będzie szedł chłopak, zamyślony, w koszuli w kwiaty, z ciemnymi dredami, karaibskim obliczem, może będzie szedł bez celu, a gdy ktoś go zapyta odpowie, że dziś jest dobry dzień i śpiącym, swobodnym krokiem pomaszeruje dalej. 







According to a UN report, 4789 people died from violence in Haiti in 2023. The situation in the country is unstable, and the capital is rule...